Jeżeli w polskiej Ekstraklasie poszukać piłkarza inteligentnego, kreatywnego i pracującego dla drużyny, to z pewnością uwagę zwraca Filip Starzyński. Pomocnik Zagłębia Lubin w sezonie 2019/20 był królem asyst ligi, ale dobre wyniki zaliczał już przed kilkoma laty w barwach Ruchu Chorzów. 29-latek, oprócz gry w Polsce, ma za sobą także półroczny pobyt w belgijskim Lokeren. Warto jednak pamiętać o tym, że droga do miejsca, w którym obecnie się znalazł nie należała do najłatwiejszych – początki w Wichrze Przelewice, potem nieudane testy we Wronkach, a następnie przenosiny do Salosu Szczecin. Jak na całą swoją dotychczasową karierę spogląda sam Starzyński? Odpowiedź znajdziecie poniżej, w wywiadzie, którego udzielił nam jeszcze na początku obecnego sezonu.
Filip, rozmawiasz z magazynem „Zawodnik Kompletny”. Uważasz, że wpisujesz się w ten tytuł?
Zupełnie szczerze, to powiem Ci, że nie. Na pewno nie. Moim zdaniem zawodnik kompletny to taki, który potrafi grać doskonale prawą nogą, lewą nogą, głową. Co więcej, odnajduje się na wielu pozycjach, a mi do takiego piłkarza sporo brakuje. Chociaż oczywiste, że cały czas staram się poprawiać różne elementy. Ale nie, nie nazwałbym się „zawodnikiem kompletnym”.
A dostrzegasz w polskiej Ekstraklasie lepszych pomocników od siebie?
Drugie pytanie i znów bardzo trudne. Odpowiem tak: na pewno znam swoją wartość, ale w lidze polskiej jest kilku świetnych pomocników i jeżeli chodzi o drugą linię – to jest z czego wybierać. Bardzo podobają mi się Pedro Tiba z Lecha Poznań czy Kamil Drygas z Pogoni Szczecin. Do tego można dodać również Daniego Ramireza, kolejnego piłkarza Lecha. Naprawdę uważam, że nasza liga ma sporo klasowych zawodników, jeśli chodzi o formację pomocy.
Cofnijmy się o kilkanaście lat. Jak to było, pokochałeś piłkę głównie dzięki swojemu tacie, na którego mecze chodziłeś?
Tak, tata zaszczepił we mnie tę pasję, pokazał mi wiele, dlatego spodobał mi się futbol. Moim pierwszym prezentem była właśnie piłka i wydaje mi się, że do tej pory znajduje się ona w domu rodziców. Pamiętam ją doskonale. A tata grał w IV lidze i zabierał mnie w sumie na wszystkie mecze swojego Sokoła Pyrzyce. Później zaprowadził mnie na pierwszy trening piłkarski. Można więc rzeczywiście powiedzieć, że dzięki niemu zapoznałem się z piłką nożną.

Pamiętasz swoje początki w Wichrze Przelewice?
Jak najbardziej. To mała miejscowość i klub, dlatego tam trenowaliśmy raz, czasem dwa w ciągu tygodnia. Do tego oczywiście dochodził mecz w sobotę. Pamiętam też, że pomiędzy treningami spotykaliśmy się i graliśmy. Na okrągło trenowałem z kolegami poza klubem i bez przerwy mieliśmy styczność z piłką. Tego futbolu było dla nas po prostu za mało i potrzebowaliśmy więcej.
I przebijałeś się dalej. Nie wyszło w Amice Wronki, ale trafiłeś do Salosu Szczecin.
Wydaje mi się, że w Amice Wronki odrzucono mnie poprzez warunki fizyczne i szybkościowe. Tam była ogromna konkurencja i wystarczy spojrzeć na to, gdzie później powędrowali zawodnicy, którzy znajdowali się wówczas we Wronkach. Dużo nazwisk przecież widać teraz w Ekstraklasie. Ja po prostu nie byłem wtedy gotowy, by pójść do tak mocnego klubu. Natomiast później Salos Szczecin okazał się dobrym wyborem. Posiadają tam dobre obiekty, trenerzy również byli fachowcami. Ponadto rozwijaliśmy się nie tylko w treningu, ale również sporo jeżdżąc po całej Polsce na mecze kontrolne czy bardzo dobre turnieje.
Jeśli mowa o trenerach w Salosie, to z pewnością Adam Gołubowski był ważną dla Ciebie postacią.
Powiem wprost: idealnie mi się trafiło, że prowadził mnie trener Gołubowski. W ogóle w Salosie niemal wszyscy szkoleniowcy rozwijali u zawodników technikę, kreatywność, po prostu chcieli, byśmy cieszyli się piłką. A trener Gołubowski zwłaszcza. On stawiał na to, żeby grać szybko, by w jego zespole było widać kulturę gry, co mi się bardzo podobało. Uważam, że to jest najważniejsze i ja przez te półtora roku w Salosie Szczecin wykonałem olbrzymi krok do przodu. Oceniam, że był to bardzo ważny dla mnie czas.
Urodziłeś się w Szczecinie, spędziłeś półtora roku w Salosie, ale nigdy nie zagrałeś w Pogoni Szczecin.
Jako młody chłopak jeździłem na Pogoń i to regularnie. To jeszcze był zespół grający w Ekstraklasie, przed rozpadem i tym, jak klub trafił do IV ligi. Tak się złożyło, że lata mojego piłkarskiego rozwoju przypadły na Pogoń występującą w niższych ligach i ostatecznie nigdy tam nie trafiłem.
Gdy przeniosłeś się do Ruchu Chorzów, zadebiutowałeś w Ekstraklasie, a wraz z kolejnymi sezonami kibice poznawali Filipa Starzyńskiego.
Do Ruchu trafiałem jako bardzo wątły zawodnik, a tam zdecydowanie poprawiłem się pod względem przygotowania fizycznego. Trener Bogusław Pietrzak spowodował, że mogłem wykonać duży skok w tym aspekcie, który jest niezbędny, aby grać w Ekstraklasie. Trzeba też oddać, że w Chorzowie niemal wszyscy szkoleniowcy mieli bardzo dobre, indywidualne podejście do zawodników i to się chwali. Cały pobyt przy Cichej oczywiście wspominam bardzo dobrze. Najlepszy mój okres to chyba czasy, gdy prowadził nas trener Jan Kocian. Zajęliśmy w sezonie 2013/14 aż trzecie miejsce w lidze za Legią Warszawa i Lechem Poznań. Dla Ruchu było to dużym sukcesem.

Twoje osiągnięcia w postaci ilości asyst są naprawdę imponujące. Wtedy w Ruchu w każdym sezonie miałeś na swoim koncie dwucyfrówkę. Według Ciebie asysta waży tyle samo, co gol?
Szczerze mówiąc, nie wiem… ale chyba nie. Sądzę, że zdobyta bramka to jednak trochę więcej. Jednak oczywiście lubię asystować, daje mi to olbrzymią radość. Smakuje podobnie, ale gol – to gol. Chociaż naprawdę, trudno to porównać…
Pamiętasz swoje genialne podanie z własnej połowy w meczu Zagłębie Lubin – Raków Częstochowa (sezon 2019/20 – przyp. red.) do Sasy Zivca? To była asysta drugiego stopnia, bo Zivec dograł jeszcze do Bartosza Białka – ZOBACZ VIDEO
Oczywiście! To było takie zagranie, które wyszło mi idealnie. Trudne, niestandardowe i niezwykle cieszę się, że padła z tego bramka. O to właśnie mi chodzi, żeby takie rzeczy wykonywać i grać niebanalnie. A uważam, że stać mnie na to, by robić to jeszcze częściej.
Wróćmy do przebiegu Twojej kariery. W 2015 wyjechałeś do ligi belgijskiej, gdzie jednak nie zaistniałeś. Żałujesz tego transferu do Lokeren?
Nie, broń Boże, nie żałuję! Warto było spróbować innej ligi i jestem tego zdania, że z perspektywy czasu ten okres był mi bardzo potrzebny. Mimo wszystko rozwinąłem się w Lokeren i jestem pewny, że po pół roku w Belgii wróciłem do Polski jako lepszy zawodnik. Obie ligi są różne, nie chcę ich porównywać, ale czułem, że tam trochę odstawałem szybkościowo. Taktyka też jest tam na trochę wyższym poziomie. Natomiast pod względem umiejętności piłkarskich nie widzę wcale takiej przepaści.
Zapadły Ci w pamięć jakieś większe nazwiska, które oglądałeś z bliska w tamtej lidze?
Fakty są takie, że rzeczywiście niewiele grałem i więcej mogłem pooglądać. I z pewnością wyróżniał się Youri Tielemans, który teraz występuje w Leicester, a wtedy grał w Anderlechcie. Później także Rusłan Malinowski, obecny gracz Atalanty, pokazywał się z dobrej strony. Ta dwójka wyraźnie wybijała się w lidze belgijskiej.
W Belgii młodzież ma lepsze warunki do rozwoju? Da się to porównać z Polską?
Na pewno muszę na początku powiedzieć, że byłem tam za krótko, by móc zobaczyć nie wiadomo ile, jeżeli chodzi o infrastrukturę i warunki do pracy. Oczywiście byłem na miejscu w Lokeren, a także widziałem ośrodek reprezentacji Belgii i uważam, że nie ma jakiejś wielkiej różnicy. Teraz jestem w Zagłębiu Lubin i to też klub bardzo poukładany pod tym względem. Wszystko jest na miejscu, jesteśmy przygotowani, by rozwijać młodych. Do tego dochodzą także inne kluby, jak Jagiellonia, Lech czy Legia, która przecież ostatnio otworzyła wielki ośrodek. Pod tym względem różnica na pewno jest niewielka, o ile w ogóle możemy o niej mówić.
To zapytam teraz wprost o młodych zawodników. W Belgii jest trudniej przebić się do składu drużyny grającej na najwyższym poziomie rozgrywkowym?
Uważam, że umiejętnościami czy świadomością młodzi zawodnicy u nas wcale nie odstają. To nie jest tak, że pod tym względem w lidze belgijskiej jest więcej perełek. Różnica polega na tym, że tam, gdy 18-latek dobija się do składu, jest gotowy na to fizycznie. Nie ma dla niego kłopotu, żeby wejść na boisko i nie odstawać od starszych od siebie. Natomiast jeśli chodzi o same aspekty piłkarskie, to na pewno nie odbiegamy od nich, a wręcz powiedziałbym, że znalazłbym kilku lepszych zawodników u nas w Zagłębiu Lubin, niż widziałem w Lokeren.
Na co musi zwrócić uwagę młody piłkarz, by zmniejszyć ryzyko, że zagraniczny transfer okaże się nieudany?
To na pewno jest trudna decyzja, trzeba przeanalizować bardzo wiele, a i tak nigdy nie ma się pewności, że ruch okaże się trafiony. Przecież nikt nie jest w stanie dać na to gwarancji. Odpowiadając jednak na pytanie, uważam, że z pewnością trzeba być gotowym pod względem języka, by przynajmniej w miarę bezproblemowo się komunikować. Pod względem sportowym to oczywiście przygotowanie fizyczne, do którego ponownie wracam. Oczywiście każdy zawodnik też musi wiedzieć i czuć, jaka liga najbardziej mu pasuje i dobrać transfer właśnie pod tym kątem. Jeden lepiej będzie wpisywał się angielską, drugi we włoską, a trzeci w jeszcze inną.
Po pół roku spędzonym w Lokeren wróciłeś do Polski. Najpierw Zagłębie Cię wypożyczyło, a potem wykupiło. Polska liga bardzo się zmieniła od czasu Twojego debiutu w 2012 roku?
Odnosząc się do poziomu ligi, muszę mieć na uwadze to, że ja, jako zawodnik również się zmieniam i rozwijam. Jak już wspomniałem, czułem, że z Belgii wróciłem silniejszy. Natomiast wydaje mi się, że poziom Ekstraklasy trochę poszedł do góry i wygląda to lepiej niż osiem lat temu. Nie tylko pod względem piłkarskim, zawodnicy są także lepiej przygotowani motorycznie.
W Zagłębiu Lubin jesteś czołową postacią, to wiemy. Jaka jest Twoja rola przy wprowadzaniu młodzieży do pierwszego zespołu, bo przecież Zagłębie ma sporo młodych zawodników?
Przede wszystkim nie jestem typem jakiegoś mentora i absolutnie za takiego się nie uważam. Staram się z całych sił pomagać młodszym kolegom na boisku. Zagłębie Lubin jest świetnie zorganizowanym klubem pod każdym względem i kadra szkoleniowa dba o wszystko w przypadku młodych zawodników. Naprawdę potrafią się tym doskonale zająć. Ja podpowiadam, udzielam rad na murawie, ale resztą, poza treningiem i meczem, zajmują się fachowcy. Jeżeli już miałbym wskazać, kto w szatni był wzorem dla najmłodszych, to na pewno byłby to Lubomir Guldan (od stycznia zakończył karierę piłkarską i został dyrektorem sportowym Zagłębia – przyp. red.). Był kapitanem Zagłębia, ma za sobą występy w mocnych drużynach, grał także na poziomie Ligi Mistrzów, a to sporo o nim mówi.
Jesteś znany z tego, że perfekcyjnie wykonujesz rzuty karne. Wykorzystałeś 39 na 42 wykonywanych w swojej karierze. To element do wytrenowania?
Z pewnością tak. Na pewno nie jest to loteria, jak uważa wielu, tylko coś, co oczywiście można wytrenować. Ja po prostu dużo tych jedenastek ćwiczyłem i staram się wykonywać je zawsze najlepiej, jak potrafię. Jeżeli jestem w treningu karnych, to później, kiedy przychodzi mecz, jest mi łatwiej strzelić. Nie ma takiego, który byłby bezbłędny, ale trening sprawia, że jesteś przygotowany i bardziej pewny siebie. Ale, jak zauważyłeś, trzy raz nie dałem rady, w tym dwukrotnie na boiskach Ekstraklasy. W barwach Ruchu nie strzeliłem karnego przeciwko Górnikowi Zabrze, a w Zagłębiu jedenastkę obronił mi Jasmin Burić z Lecha Poznań.
Przy tej jedenastce w Poznaniu podobno bramkarz Lecha, Jasmin Burić oraz Łukasz Trałka tuż przed jej wykonaniem pytali Cię, gdzie strzelisz. Odpowiedziałeś „jeszcze nie wiem”.
Możliwe, że tak było! Często mnie pytają, gdzie oddam strzał. W tym meczu z Lechem pamiętam, że wówczas opuściłem głowę w dół i nie zauważyłem, co robi Jasmin Burić, a on idealnie mnie wyczuł. Chociaż samo uderzenie nie było takie słabe!

Rzeczywiście do ostatniej chwili nie wiesz, w który róg strzelisz? Mimo tych trzech zmarnowanych karnych, statystyka 39 wykorzystanych jest imponująca.
Staram się czekać do końca i widzieć, co robi bramkarz. Wtedy można uderzyć w drugi róg, chociaż nie zawsze jest to gwarancja gola. Akurat w tamtym meczu z Lechem popełniłem błąd, bo jak wspomniałem, nie widziałem, co zrobił golkiper.
Na koniec – czego można się nauczyć, obserwując Filipa Starzyńskiego na boisku?
Nie wiem, czy to jest pytanie do mnie. Chyba lepiej byłoby zapytać trenerów i analityków, którzy się tym zajmują i mają rozpracowanych poszczególnych piłkarzy. Powiem tyle, że zawsze staram się grać maksymalnie kreatywnie, a przy tym nie dopuszczać się niebezpiecznych strat piłki w groźnych miejscach. Chcę, żeby moje działania dały jak najwięcej zespołowi.
Rozmawiał Bartłomiej Płonka
fot. KowalskyPhotos