B-Klasa to ósmy poziom rozgrywkowy w Polsce, a jednocześnie miejsce dla wielu zawodników. Niektórzy szukają tam minut do przebicia się wyżej, dla drugich to jedyna szansa jakiejkolwiek rywalizacji, a jeszcze inni traktują B-Klasę, jak typową rozrywkę. O tym, z czym należy się mierzyć, grając właśnie w takich rozgrywkach, opowiedział nam Łukasz Szpiech, trener LKS Izdebki – klubu grającego na poziomie B-Klasy na Podkarpaciu.
„Trenując w B-klasie, miałem do dyspozycji chłopaków, którzy w większości byli niedoświadczeni. Mam na myśli świeżych juniorów, a nawet kilku juniorów młodszych. Oni mieli się ogrywać, aby za kilka lat wyprowadzić drużynę naprawdę wysoko” – przyznaje w rozmowie z nami Łukasz Szpiech.
Jak się okazuje, nastolatkowie występujący od początku meczu na tym poziomie rozgrywkowym to nic nadzwyczajnego. „16 – 18 lat – właśnie taki był przedział wiekowy niedoświadczonej szóstki, czasem siódemki nastolatków grających od pierwszych minut w moim zespole. W piłce nożnej na tym poziomie ważne są warunki fizyczne, dlatego jakaś część drużyny musiała być oparta na takich graczach. Niemniej jednak, naprzeciwko siebie mieliśmy też rywali o solidnych gabarytach” – przekonuje trener.
Nie da się ukryć, że w B-Klasie zwykle liczy się wynik, a mecze czasami przypominają – dosadnie pisząc – rzeź. Mimo to, jeśli ktoś rzeczywiście chce grać w piłkę nożna, a nie uprawiać tzw. „rąbankę”- jest to wykonalne.„Potrafiliśmy wygrać pierwsze trzy spotkania i wszystko mogło wyglądać pięknie. Jednak przy tych 9 punktach moi zawodnicy odnieśli 3 kontuzje. Liczyłem i w przeciągu trzech kolejek nasi przeciwnicy uzbierali 13 żółtych kartek i 2 czerwone… Celem mojego zespołu było utrzymywanie się przy piłce i normalna gra, z której możemy się cieszyć. To bardzo irytowało rywali, bo większość z nich nie miała w zwyczaju biegać za futbolówką i większość sytuacji przerywali przewinieniami” – opowiadał Szpiech.
Taki obraz niestety często towarzyszy spotkaniom B-Klasy. Z drugiej strony jest dużym przetarciem dla wielu młodszych zawodników. Wszak w dzisiejszych czasach bywa, że trenerzy mają do czynienia z nastolatkami, którzy boją się starć i kontaktu. Jednak, jak zauważa nasz rozmówca, są pewne granice. „Nie zapomnę spotkania w szóstej kolejce. Graliśmy wtedy na wyjeździe z rywalem, który wyraźnie odstawał i zwycięstwo było naszym celem. Prowadziliśmy po pierwszej połowie 3:0, a po zmianie stron… pojedynek piłkarski zamienił się w koszmar. Podczas piętnastu minut przeciwnicy rozpoczęli grać w rugby. Efekt? Trzy skręcone stawy skokowe i wybity ząb. Mniejsza z ilością zmian, ale bojaźń w szeregach wielu moich chłopaków była wtedy ogromna. Odpuszczaliśmy sytuacje stykowe, pojedynki główkowe. Strach był tak wielki, że przegraliśmy koniec końców 3:4”.
Niemal od razu nasuwa się pytanie o sędziowanie. Jeżeli dochodzi do tego typu sytuacji, zareagować powinien arbiter. Tymczasem dla zawodników w B-Klasie jest to również próbka nerwów i nie zawsze mogą liczyć na pomoc z jego strony. „Poziom sędziowania przeważnie jest równy grze, jaka dominuje w tych rozgrywkach. Arbitrzy nie chronią, nie traktują nikogo ulgowo, bo sami są przyzwyczajeni do dość agresywnego stylu, dla nich to normalne” – tłumaczy trener Szpiech, dodając – „Zawodnicy się starają, a później po takich sytuacjach mogą usłyszeć jedynie, że futbol to nie szachy”.
Nie ma więc nic dziwnego, że czasami to odstrasza młodszych, którzy próbują swoich sił na tym poziomie. W rzeczywistości jeśli człowiek czuje, że wchodzi na murawę i boi się o własne zdrowie, to przestaje być to przyjemnością. Ubolewają nad tym właśnie sami opiekunowie swoich zespołów. „Jako trener nie potrafiłem przekazać żadnych wskazówek, aby oprzeć się takiemu stylowi gry, jak podczas tamtego starcia. Byłem bezradny, ale to jest rzeczywistość B-Klasy. Po takich spotkaniach najmłodsi stwierdzają, że nie ma sensu dalej uprawiać piłki nożnej, mimo że akurat nasza drużyna faktycznie próbowała grać i się bawić” – kontynuuje.
W całej tej sytuacji cierpi także cały zespół, gdyż skład się kurczy, a następne kolejki nadchodzą tydzień po tygodniu. „Kadra dziewiętnastu zawodników zmniejsza się nie tylko przez kontuzje, ale też z uwagi na niechęć do gry. Kilku zawodników po prostu zakończyło przygodę z boiskiem, ponieważ zwyczajnie nie mogli się odnaleźć” – przedstawia sytuację szkoleniowiec.
Mimo wszystko Łukasz Szpiech uważa, że warto spróbować swoich sił w B-Klasie, jednak należy być na to po prostu gotowym. Jeżeli zawodnik wejdzie do tej ligi świadomym, co może go spotkać, powinno być mu przynajmniej odrobinę łatwiej. „Z meczu na mecz jako zespół szliśmy do przodu. Wzrastało doświadczenie i podnosiła się nasza mentalność, co sprawiało, że nastolatkowie zaczęli rozumieć specyfikę tych rozgrywek. Na to po prostu trzeba być przygotowanym. Jeżeli jedynym atutem zawodnika w B-Klasie jest wyszkolenie techniczne, to będzie musiał długo uczyć się tej ligi. Sądzę, że jeśli to przetrwa, to może wiele zyskać, a największy progres zaliczy na płaszczyźnie mentalnej. Chodzi o presję i strach” – kończy.
Jak zauważyliśmy na początku, B-Klasa to miejsce dla wielu zawodników. Cel gry na tym poziomie dla każdego może być inny, ale nikt nie zmieni jej specyfiki i z tym liczyć muszą się wszyscy, którzy zamierzają występować w tych rozgrywkach, nawet osoby, które chciałby tam po prostu grać w piłkę. Czasami granice dobrego smaku są przekraczane, ale nikt nie potrafi tego zmienić. Jak jednak mówi wyświechtane powiedzenie – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
fot. Jakub Mazur