Agnieszka Wrońska rozpoczęła swoją przygodę z piłką nożną, jako rodzic, gdy jej 5-letni syn zamarzył sobie trenowanie futbolu. Jak się okazało, był to związek na długie lata i trwa do dzisiaj. „Nauka, jak być rodzicem zawodnika zajęła mi bardzo dużo czasu. Teraz chcę pomagać innym, zwłaszcza tym, którzy są na początku drogi” – przyznaje mama Kuby.
Trudne jest być mamą małego piłkarza? To spore wyzwanie?
Mamą piłkarza zostałam 17 lat temu. Właściwie to 5 lat później, bo właśnie wtedy mój syn wrócił z przedszkola i oznajmił: „Będę piłkarzem”. Nie ukrywam, że mocno nas to zaskoczyło, bo choć oboje z mężem uprawialiśmy sport, to piłką nożną w ogóle się wtedy nie interesowaliśmy. Początkowo myślałam, że Kubie szybko przejdzie, za chwilę znajdzie inne zainteresowanie, jak to dziecko. Nie przeszło. Jak śliwka w kompot wpadł Kuba, a za nim ja.
Początki zatem musiały specyficzne, skoro przyznajesz, że piłka nożna nie była waszym sportem numer jeden. Jak wtedy wyglądała twoja rola, a jak prezentuje się teraz?
W pierwszych latach trenowania rola mamy znacząco różniła się od tej, którą pełnię teraz i to nie ulega wątpliwości. Sprowadzała się głównie do logistyki, czyli zawożenia na treningi, zaopatrzenia w sprzęt sportowy, zapewnienia badań lekarskich itp. Czasem trzeba było opatrzyć ranę, pocieszyć, uspokoić, ale to było łatwe, bo dziecku szybko mija. Razem oglądaliśmy mecze i kolekcjonowaliśmy karty z piłkarzami. Z tamtego czasu najmilej wspominam udziały w turniejach i spotkania z rodzicami, podczas gdy nasze dzieci trenowały. Choć nasze dzieci już wspólnie nie ćwiczą, wiele znajomości pielęgnuję do dzisiaj, a wspomnienia wspólnie przeżywanych emocji pozostaną na długie lata. Z roku na rok moja rola rosła i wciąż jeszcze rośnie, bo choć 17-letni Kuba jest już samodzielny, to zadań jest sporo, problemy poważniejsze, a odpowiedzialność większa. Jeśli chcesz być zaangażowaną mamą, to twój świat z czasem zaczyna się kręcić wokół piłki. Oczywiście jeśli tego chcesz, bo nie każda mama się w tym odnajduje.
Jeśli chodzi o podejście do trenowania dziecka rodzice bywają różni, ale najlepiej, jak pociecha czuje wsparcie. Musi być jednak ono odpowiednie.
To prawda. Kiedy uświadomiłam sobie, że Kuba i piłka nożna to związek na długie lata, zaczęłam się zastanawiać w jaki sposób ja, z zawodu ekonomista, mogłabym lepiej go wspierać. Ponieważ sama kiedyś uprawiałam sport to wiem, że tak samo jak trening, istotne jest również odżywianie sportowca. Podkasałam więc rękawy, wzięłam sprawy w swoje ręce i zostałam zawodowym dietetykiem. Kiedyś usłyszałam podczas wykładu od Roberta Lewandowskiego, że tak jak nie wlałby kiepskiej jakości paliwa do swojego Ferrari, tak nie ignoruje tego, czym żywi swoje ciało – maszynę, która pozwala mu grać na najwyższym poziomie. I z teorii i z własnej praktyki wiem, jakie to istotne, co ląduje na talerzu sportowca. Wróciłam więc na stare lata do szkoły i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Już wiem, jak dobierać posiłki, kiedy zbliża się mecz. Wiem co powinien zjeść piłkarz po treningu, by szybciej się zregenerować i jakie posiłki wprowadzić, by zwiększyć jego siłę, czy przyspieszyć powrót do zdrowia po kontuzji. Zdrowe przekąski? Żaden problem, gdy zbliża się mecz wyjazdowy czy długi dzień w szkole. Staram się przy okazji edukować syna, bo nie zawsze będę przy nim stać, a wiedza o zdrowym żywieniu przyda mu się na całe życie.
Żywienie to jedno, ale niezwykle ważne jest również wsparcie mentalne…
O ile tematyka żywienia sportowca była dla mnie dość łatwa do ogarnięcia, o tyle ze wsparciem psychologicznym miałam początkowo pod górkę. Kuba od dziecka był bardzo zaangażowany w piłkę, przejęty, ambitny i mogę powiedzieć, że całe dzieciństwo podporządkował tej dyscyplinie. Gdy piłka przestała być dla niego tylko zabawą, a stała się wyborem drogi życiowej, pojawiła się konieczność wsparcia psychologicznego. Każdy sportowiec miewa wzloty i upadki, chwile dobre i te złe. Bywa sfrustrowany, niedoceniony, zniechęcony. Czasem wkrada się agresja. Kuba nigdy nie reagował na wynik drużyny. Bywało, że mecz przegrywali, ale on był z siebie zadowolony. A czasem wręcz przeciwnie – zespół cieszył się z wygranej, ale syn czuł, że mógł dać z siebie więcej. Kontuzje, mecz na ławce, sytuacje stresujące nieczęsto, ale się zdarzały. Nie ukrywam, że wtedy było mi trudno. Nikt nie przygotowuje rodzica do radzenia sobie w trudnych sytuacjach, a wtedy każde słowo, gest, mimika mają ogromne znaczenie. Uwierz mi, mamę porażka młodego piłkarza boli bardziej niż jego samego. Bo choć jest jej smutno, musi wziąć się w garść i delikatnie ale skutecznie zareagować. Rola rodzica-psychologa nie jest wcale taka łatwa. Moja biblioteczka pełna jest książek na temat wychowania dzieci i psychologii sportu, ale wciąż nie czuję się w tym temacie pewna, choć na pewno mądrzejsza niż kilka lat temu. Dziecko rośnie, zmieniają się jego problemy, a wraz z tym powinna zmieniać się nasza reakcja. Rodzice z reguły nie zdają sobie sprawy z tego ile krzywdy wyrządzają nieświadomie swoim zachowaniem. I wcale nie mówię tu o mamusiach i tatusiach z tzw. „Klubu Oszalałego Rodzica.” Nigdy z mężem takimi rodzicami nie byliśmy, ale popełnialiśmy nieświadomie błędy, które zrozumieliśmy dopiero po spotkaniu z psychologiem sportu. Dla przykładu: taki już mam charakter, że cokolwiek robię, angażuję się na maksa. Tymczasem psycholog uświadomił mi, że mój perfekcjonizm nie wpływa korzystnie na dziecko. Czuje ono wtedy presję, żeby dorównać, żeby być tak samo doskonałym. A przecież ono się ciągle uczy i błędy są nieuniknione, a nawet potrzebne. Należy więc dziecku pokazać, że i nam zdarzają się wpadki.
Podobno masz nawet zasady, których konsekwentnie przestrzegasz.
Na pewno nie zastąpię synowi psychologa sportowego, bo nie w tym rzecz i nie o to chodzi. Natomiast wiem, że jest kilka zasad, które są fundamentalne. U nas działają od lat, więc chętnie się nimi podzielę.
Mów dziecku, że je kochasz. Dla ciebie jest to oczywiste, ale ono to musi usłyszeć i wiedzieć, że nieważne jak mu pójdzie, to za nim stoisz murem. Daj dziecku jasną deklarację, że zawsze może na ciebie liczyć.
Wierz w swoje dziecko i jego sukces. Za każdym sportowcem, który w siebie uwierzył stoi rodzic, który uwierzył w niego pierwszy. I wierzył, gdy dopadały go wątpliwości
Nie porównuj dziecka do kolegów. Przyznaję, że na początku nieświadomie popełniałam ten błąd. Doświadczenie pokazało, że każde dziecko rozwija się w swoim tempie i takie zachowanie może narobić wiele złego
Skup się na rozwijaniu pozytywnych cech w dziecku: ambicji, wytrwałości, nastawienia na rozwój, determinacji. To przyniesie efekt w sporcie, ale też będzie dobrym kapitałem na resztę życia
Powstrzymuj się od uwag technicznych (chyba, że jesteś trenerem piłki nożnej)
Nie komentuj wyników dziecka i jego drużyny. Oceniać możesz jego zachowanie, czy zaangażowanie.
Nie nagradzaj za wynik, nagradzaj za postawę.
Nie krzycz podczas meczu, nie gestykuluj, nie kieruj dzieckiem z trybun. To tylko rozprasza je i powoduje w nim wstyd przed kolegami.
Przekonałam się, że te z pozoru drobne gesty mają wielką moc. Dają dziecku poczucie bezpieczeństwa i spokój, aby mogło skupić się na trenowaniu.
To naprawdę wartościowe zasady, które przedstawiasz. Domyślam się, że doszłaś do tego w jakimś stopniu sama i też uczyłaś się na błędach. Wielu innych rodziców ich nie rozumie.
Dziś sytuacja wygląda lepiej, ale jeszcze kilka lat temu niewiele klubów w Polsce oferowało swoim podopiecznym i ich rodzicom pomoc dietetyka i psychologa sportu. Tak, wszystkiego musiałam uczyć się sama. Teraz chcę pomagać innym rodzicom młodych piłkarzy, zwłaszcza tym, którzy są na początku drogi. Postanowiłam podzielić się swoim wieloletnim doświadczeniem i stworzyłam bloga www.mamapilkarza.com. Odzew mnie mile zaskoczył. Piszą do mnie rodzice, dzieląc się swoimi problemami i prosząc o poradę. Kontaktują się dzieci i młodzież opisując swoje rozterki i dziękując za to, co robię. Wzruszają historie nastolatków o braku zainteresowania ze strony rodziców, czy niesprawiedliwego traktowania przez rówieśników z drużyny. Miło przeczytać, że taka strona jest potrzebna. Wkrótce ruszam z indywidualną pomocą dietetyczną. Mam nadzieję, że wielu rodziców skorzysta. Choć jeden uświadomiony rodzic więcej, to przynajmniej jedno szczęśliwsze dziecko.
Masz dużo radości z tego wszystkiego? Z pewnością trochę cię to kosztowało, albo nadal kosztuje.
Bycie mamą sportowca daje wiele satysfakcji, ale bywają też chwile trudne. Dla mnie najtrudniejszym momentem był wyjazd syna do innego miasta. W wieku 14 lat zmienił klub i szkołę i z dnia na dzień zaczęło nas dzielić 250 kilometrów. Przyznaję, lubię mieć wszystko pod kontrolą, a tu ją mi nagle odebrano. Nie miałam już wpływu na żywienie mojego sportowca, regenerację czy pomoc w nauce. Gdy nie mieszkacie razem, nie poratujesz dziecka w nagłych przypadkach, nie zareagujesz, gdy jest mu źle, nie przytulisz. Widzicie się jeden dzień w tygodniu, pod warunkiem, że obowiązki pozwolą ci pojechać na mecz. Ale zgadzasz się na wyjazd bo wiesz, że to zagwarantuje jego rozwój sportowy. Każda mama wam powie, że kontuzja dziecka boli. Za każdym razem cały ten ból i dyskomfort wzięłabym najchętniej na siebie. Najbardziej bolało mnie jednak wtedy, gdy podczas meczu Kuba złamał rękę, trafił do szpitala i przeszedł operację, a ja byłam 250 km od niego. Serce boli najbardziej. Natomiast gdybym miała zadać sobie pytanie czy fajnie jest być mamą sportowa, to odpowiedź jest jednoznaczna – nie wyobrażam sobie innego życia. Nie mam pojęcia kim byłabym dzisiaj, gdyby tego czerwcowego dnia pięcioletni Kuba nie zakomunikował, że chce być piłkarzem. Jego pasja stała się moją pasją. Dzięki niej poznałam wielu wartościowych i inspirujących ludzi – przedstawicieli sportu i ludzi pozornie z nim nie związanych. Nawiązałam znajomości i przyjaźnie z rodzicami, których spotkał podobny los. Kibicując na turniejach i meczach wyjazdowych zjechałam Polskę wszerz i wzdłuż. Zwiedziłam mnóstwo obiektów sportowych, również tych zagranicznych. Bo jak tu, będąc np. w Barcelonie, nie odwiedzić Camp Nou, gdy tak jak syn jest się piłkarskim fanem.
Naprawdę nie potrafisz wyobrazić sobie innego życia? Futbol musiał cię po prostu pochłonąć.
Myślę, że gdybym nie była mamą piłkarza, nie spędzałabym weekendów przed telewizorem oglądając mecze ulubionych drużyn. Oglądam, bo lubię i chcę być na bieżąco, żeby dyskutować na tematy, które nas wspólnie interesują. Idole dziecka stali się moimi. To nie koniec pozytywów. Bycie mamą młodego piłkarza nauczyło mnie też wielu praktycznych rzeczy. Zyskałam nowy zawód, ponieważ zostałam dietetykiem. Mogłam oczywiście korzystać z usług specjalisty, i początkowo tak robiłam, ale chcę pokazać, że dzięki zaangażowaniu w sport dziecka można rozwijać się samemu. Prowadzenie bloga, a wcześniej strony internetowej drużyny, w której grał syn, nauczyło mnie programowania i grafiki komputerowej. Robiąc zdjęcia na stronę musiałam nauczyć się fotografii sportowej, zaliczyłam więc po drodze kurs fotografii. Ponieważ szczególnie bliska jest mi liga hiszpańska, zaczęłam naukę języka moich ulubionych piłkarzy. Jednak nie byłabym obiektywna gdybym napisała, że bycie mamą sportowca to same pozytywy. Czasem brakuje czasu na swoje hobby, ale książki są wyrozumiałe i mogą poczekać. Bywa, że brakuje snu, bo gdy wielu w weekendy smacznie jeszcze śpi, ja wsiadam w pociąg lub samochód i pędzę na mecz. Jest stres i tęsknota, bo dzieli nas wiele kilometrów. Jest obawa, czy uda się synowi osiągnąć cel, bo doskonale wiemy, że nawet najcięższa praca nie wystarczy.
Już wspomniałaś, że Kuba ma 17 lat. W takim razie co dalej? Niebawem będzie dorosły.
Co tu dużo mówić – niebawem przyjdzie nam odciąć pępowinę. Matką będę rzecz jasna do końca życia, ale rola mamy piłkarza prędzej czy później się skończy. Jestem przekonana, że będzie mi tego brakowało, bo bycie mamą piłkarza to zdecydowanie fajna przygoda.
AUTOR: AGNIESZKA WROŃSKA, PIOTR GARULA